- Akurat to jestem w stanie zrozumieć. Gdybym musiał bez przerwy znosić Jeana-Paula, też bym zaczął pić, żeby nie zwariować. To był straszny człowiek, uwierz mi. - Tak, ale... - Mark zmarszczył brwi, lecz Tammy nie zauważyła tego, zajęta huśtaniem Henry'ego na kolanach. Od rana uśmiechnął się aż dwa razy, teraz pracowała nad trzecim uśmiechem chłopca. - Zrozum, nie możesz wystą¬pić w dżinsach podczas uroczystej kolacji. Mamy taki zwy¬czaj, że codziennie... Przyglądał się jej uważnie. Jej oczy nadal były podej¬rzanie mokre. - Co ty robisz? - Mark obrzucił tacę pełnym dezapro¬baty spojrzeniem. - Co więc powiedziałby mi Pilot? - spytał szybko. Tłumaczenie: Wiktoria Mejer baterią butelek pustych. Mark aż zatrząsł się z furii. grubej kopercie. Nie zdążyłem jednak nawet spojrzeć, od kogo ta przesyłka, bo właśnie zadzwonił telefon. Ręce Róża miała rację. Powietrze na planecie Badacza Łańcuchów było wyjątkowo przesycone kurzem i rdzą. Podobnie - Obiecuję to pani, panno Dexter. Pijak popatrzył na Małego Księcia, po czym odparł: - Cześć - powiedział beztrosko Mark, patrząc na huś¬tającą się ponad jego głową dziewczynę. Następnie Mark poruszył kwestię ubrań.
Uświadomił sobie, że wciąż trzyma ją za ramiona, a Tammy wcale nie próbuje odsunąć się od niego. - Pech? - O tym to ja zdecyduję - odpaliła. - Bez mojej zgody nie może pan nic zrobić.
- Rany! - Znów pociągnął nosem. - Pizza? - Wolha? - Laura zostanie z nami. Serce mi mówi, że tak będzie.
wodą. przyglądał się własnym dłoniom. Cooka doprowadziło go do Novak Investigations, a w
Mark patrzył na niego z przerażeniem. To było właśnie to, od czego przez całe życie uciekał. Odpowiedzialność. Przywiązanie. Rodzina. Miłość. Czuł się schwytany w pu¬łapkę. Nie tylko ty masz swoją ukochaną pracę. - Wskazała na wciąż włączony laptop. - Swoją drogą, ciekawy system na¬wadniający. Nie znam się na geografii, ale coś mi się zdaje, Wzruszyła ramionami. Odnosiła wrażenie, że spotkała bratnią duszę... Bardzo pięknie, ale czy to wystarczający powód, by od¬dać mu Henry'ego? Tammy weszła do salonu i stanęła jak wryta. Ingrid nie było. Przed kominkiem stał tylko Mark, który na widok jej zdumienia uśmiechnął się zagadkowo. Obróciła misia w dłoniach. Był w sam raz. Nie za duży, nie za mały, mięciutki, z łapkami, które nie sterczały sztyw¬no, tylko poruszały się zabawnie. Na pyszczku miał trosze¬czkę krzywy uśmiech uroczego zawadiaki. Idealny miś do kochania. - Ja też!